this Polish poet is famous for his fantastic and mythological-themed and erotic poetry but here I found some of this poems where horses are the subject matter or so :)
Bolesław Leśmian "Koń"
Koniu krzywy, koniu siwy,
Ozdobiony łachem grzywy,
Kocham zawiew zmydlonych twym potem rzemieni
I oddech juchą parnej dymiący zieleni.
Łeb kościsty, ale krewki,
Z wargą miękką, jak pierś dziewki,
Przewieś mi poprzez ramię w rzewną bezrobotę,
Bym twarzą prężnej szyi wyczuwał ciągotę.
Koniu smutny aż do śmierci
Z białą pręgą lejc na sierści,
Zaprzyjaźnij się ze mną, jak to czynisz z wołem,
Wejdź do mej chałupy, siądź razem za stołem.
Dam ci wody z mego dzbana,
Dam ci cukru, dam ci siana,
Dam bryłę szczerej soli, gleń świeżego chleba
I przez okno otwarte przychylę ci nieba.
Nie sęp oczu brwi sitowiem,
Powiem tobie, wszystko powiem!
A gdy noc już nastanie, pozamykam dźwierze
I wspólnie odmówimy wieczorne pacierze.
Koniu krzywy, koniu siwy,
Ozdobiony łachem grzywy,
Kocham zawiew zmydlonych twym potem rzemieni
I oddech juchą parnej dymiący zieleni.
Łeb kościsty, ale krewki,
Z wargą miękką, jak pierś dziewki,
Przewieś mi poprzez ramię w rzewną bezrobotę,
Bym twarzą prężnej szyi wyczuwał ciągotę.
Koniu smutny aż do śmierci
Z białą pręgą lejc na sierści,
Zaprzyjaźnij się ze mną, jak to czynisz z wołem,
Wejdź do mej chałupy, siądź razem za stołem.
Dam ci wody z mego dzbana,
Dam ci cukru, dam ci siana,
Dam bryłę szczerej soli, gleń świeżego chleba
I przez okno otwarte przychylę ci nieba.
Nie sęp oczu brwi sitowiem,
Powiem tobie, wszystko powiem!
A gdy noc już nastanie, pozamykam dźwierze
I wspólnie odmówimy wieczorne pacierze.
Pochylony ku światu — patrzę w cień mój konny,
Jak się obco przewija — skośny i postronny —
Wybojem dróg.
Mój cisawy, któremu i głaz nie zacięży, —
Zaświat w słońcu zwęszywszy, — kark zagrzany tęży
W uparty łuk!
Woniejące od pola, z traw wywiane losy
Złączyły nas na wspólny bieg w tamte niebiosy
I w tamten las...
I kazały jednakim zespolić się ruchem
Na sny różne, co — jawy związane łańcuchem —
Śnią się raz w raz.
Dąb, migając za dębem, wstecz luźnie odlata, —
W przerwach między dębami zaskoczona chata
Cofa się w jar!...
Ruczaj, słońcu naukos jarząc się samopas,
Z oczu nagle nam znika, jak wylękły topaz,
Mara wśród mar...
Stogi siana z bocianem lub wroną na czubie
Olbrzymieją do czasu, aż giną w przegubie
Minionych miedz!
Jak się obco przewija — skośny i postronny —
Wybojem dróg.
Mój cisawy, któremu i głaz nie zacięży, —
Zaświat w słońcu zwęszywszy, — kark zagrzany tęży
W uparty łuk!
Woniejące od pola, z traw wywiane losy
Złączyły nas na wspólny bieg w tamte niebiosy
I w tamten las...
I kazały jednakim zespolić się ruchem
Na sny różne, co — jawy związane łańcuchem —
Śnią się raz w raz.
Dąb, migając za dębem, wstecz luźnie odlata, —
W przerwach między dębami zaskoczona chata
Cofa się w jar!...
Ruczaj, słońcu naukos jarząc się samopas,
Z oczu nagle nam znika, jak wylękły topaz,
Mara wśród mar...
Stogi siana z bocianem lub wroną na czubie
Olbrzymieją do czasu, aż giną w przegubie
Minionych miedz!
I dobrze nam i barwno, gdy skrajem źrenicy
Pochwycimy mak w życie lub kąkol w pszenicy,
By dalej biec!
I dobrze nam i skrzyście, gdy wpobok cmentarza
Chata szybą od blasku oślepłą przeraża
Daleki step —
Lub gdy srebrem oparty o wierzchołek drzewa
Obłok — snem rozwidniony — na słońcu wygrzewa
Kudłaty łeb!
Bezmiar nozdrza nam szarpie i wre w naszym pocie,
A my piersią zdyszaną na własnej tęsknocie
Kładziem się wzdłuż!
W jeden tętent dwa nasze stapiając milczenia,
Sprzepaszczamy się w zamęt bystrego istnienia
Obojgiem dusz!
Czy to śmierć się tak dymi w zdybanym bezkresie?
Tak, to — ona! To — ona! Bo tak właśnie zwie się.
Tchu w piersi brak!...
Trzeba przemknąć pomiędzy śmiercią a pokrzywą...
Cisak w nicość się gęstwi pogmatwaną grzywą,
Jak lotny krzak!
Jeszcze chwila — a niebo skończy się! Lecz niech no
Próżnie zowąd wybłysłe ku nam się uśmiechną
Zza mgieł i wzgórz,
A my, łamiąc przeszkody, groźniej i pochmurniej
Pośpieszymy w tę otchłań na wieczysty turniej
Tamtejszych burz!
Pochwycimy mak w życie lub kąkol w pszenicy,
By dalej biec!
I dobrze nam i skrzyście, gdy wpobok cmentarza
Chata szybą od blasku oślepłą przeraża
Daleki step —
Lub gdy srebrem oparty o wierzchołek drzewa
Obłok — snem rozwidniony — na słońcu wygrzewa
Kudłaty łeb!
Bezmiar nozdrza nam szarpie i wre w naszym pocie,
A my piersią zdyszaną na własnej tęsknocie
Kładziem się wzdłuż!
W jeden tętent dwa nasze stapiając milczenia,
Sprzepaszczamy się w zamęt bystrego istnienia
Obojgiem dusz!
Czy to śmierć się tak dymi w zdybanym bezkresie?
Tak, to — ona! To — ona! Bo tak właśnie zwie się.
Tchu w piersi brak!...
Trzeba przemknąć pomiędzy śmiercią a pokrzywą...
Cisak w nicość się gęstwi pogmatwaną grzywą,
Jak lotny krzak!
Jeszcze chwila — a niebo skończy się! Lecz niech no
Próżnie zowąd wybłysłe ku nam się uśmiechną
Zza mgieł i wzgórz,
A my, łamiąc przeszkody, groźniej i pochmurniej
Pośpieszymy w tę otchłań na wieczysty turniej
Tamtejszych burz!
Jakiś blady mieszkaniec chmur — z niebios wybrzeża
Widzi, że wicher w locie o pierś nam uderza
Jak stal o stal, —
I nie może rozeznać poprzez kurzaw zwoje,
Co się stało na ziemi, że tych kształtów dwoje
Mknie w jedną dal?
I nie może zrozumieć w swojem wniebowzięciu,
Czemu z wyżyn drapieżnych spadł na kark zwierzęciu
Człowieczy stwór?
I dlaczego dwie zmory różnego obłędu
Zbiegły się, aby zdwoić czar swego rozpędu
Do innych zmór?
Widzi, że wicher w locie o pierś nam uderza
Jak stal o stal, —
I nie może rozeznać poprzez kurzaw zwoje,
Co się stało na ziemi, że tych kształtów dwoje
Mknie w jedną dal?
I nie może zrozumieć w swojem wniebowzięciu,
Czemu z wyżyn drapieżnych spadł na kark zwierzęciu
Człowieczy stwór?
I dlaczego dwie zmory różnego obłędu
Zbiegły się, aby zdwoić czar swego rozpędu
Do innych zmór?
No comments:
Post a Comment